czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 24


Obudziłam się o 9, Alka jak zwykle już o tej porze nie było. Wstałam szczęśliwa z myślą, że dzisiaj znowu zobaczę się ze Zbyszkiem. Cieszyłam się jak dziecko. Ciekawe gdzie mnie zabierze. Włączyłam sobie Eskę, leciała właśnie piosenka (http://www.youtube.com/watch?v=BQkMHOPDdO0 ), w jej rytmie ruszyłam do łazienki. Zimny prysznic postawił mnie na nogi. Wysuszyłam włosy i lekko je podkręciłam. Makijaż zrobiłam neutralny, tylko kreskę na oku pogrubiłam. Ciuchy, ciuchy, ciuchy. Odwieczny problem każdej dziewczyny. W co by się tu ubrać. Ostatecznie zdecydowałam się na dżinsowe szorty, luźny sweter z BARTMANEM Simpsonem i czarne Conversy. Sweter powinien przypaść Zbyszkowi do gustu. Sama się do siebie uśmiechnęłam i ruszyłam w stronę kuchni. Zrobiłam sobie jajecznicę i sok z pomarańczy. Po posiłku poszłam do pobliskiego sklepu po zakupy. Chciałam kupić kilka produktów na obiad dla Alka, gdyż mnie w tym czasie nie będzie, a z racji tego, że lubi jak gotuję to zrobię mu obiad i zostawię karteczkę, że jestem ze Zbyszkiem. Szybko wróciłam do domu i zaczęłam robić Alkowi obiad. Dzisiaj upichciłam braciszkowi zupę pomidorową z grzankami. Powinna mu smakować. Spojrzałam na zegarek, była 12.30. Za 30 minut powinien przyjechać Zbyszek. W tym czasie poprawiłam sobie makijaż i spryskałam perfumami, napisałam karteczkę do Alka „ Jestem umówiona ze Zbyszkiem. Nie czekaj na mnie. Obiad masz w lodówce. Tylko go podgrzej i będzie git ;)” Miałam jeszcze 15 minut czasu gdy zaczęło się pukanie do drzwi. Szybko podeszłam je otworzyć. Stał w nich Zbyszek.

-Już? – zapytałam zdziwiona.

-Spooko. Pojadę do domu i wrócę się za 15 minut – wyszczerzył się i podszedł bliżej aby mnie pocałować na przywitanie.

-Nie mówię, że mi się to nie podoba – powiedziałam po pocałunku.

-Całus czy to, że jestem wcześniej? – zapytał po czym znacząco poruszał brwiami.

-To, że jesteś wcześniej – dałam mu kuksańca w bok.

-Buuu – zrobił smutną minę, ale później się roześmiał, sam z siebie. – A tak w ogóle…to świetny masz sweter! – wyszczerzył się i pokiwał głową z uznaniem bacznie mi się przyglądając. – Jedziemy?

-Pewnie, a powiesz mi wreszcie gdzie?

-Dowiesz się jak dojedziemy – uśmiechnął się szyderczo. Lubił się ze mną droczyć. Wzięłam torbę i wyszliśmy z mieszkania, poszliśmy w stronę Audi Zbyszka. Tradycyjnie otworzył mi drzwi od strony pasażera, posłusznie wsiadłam do auta. Zauważyłam na tylnych siedzeniach lustrzankę.

-A więc nie żartowałeś z tymi zdjęciami – uśmiechnęłam się do niego.

-A czy ja kiedykolwiek żartowałem? – zaśmiałam się, to było akurat pytanie retoryczne.

-Haha, no raczej.

-Jesteś niemożliwa – powiedział odpalając silnik.

-Z wzajemnością – wyszczerzyłam się i powróciłam do oglądania widoków za oknem.
Z tego co wiem to byliśmy nadal w Rzeszowie i to w uliczkach dobrze mi znanych, jednakże za chwilę Bartman niespodziewanie skręcił i już znajdowaliśmy się dalej od centrum. Zibi zaparkował pod jakimś liceum ogólnokształcącym, wysiadł, chwycił lustrzankę i otworzył mi drzwi.

-Chcesz żebym się kształciła czy coś? – zaśmiałam się lekko zdezorientowana, wskazując na budynek.

-Nie głuptasie, chodź za mną – wziął mnie za rękę. Schodziliśmy z jakiejś górki. Dosyć wysokiej górki. Zamiast zastanawiać się gdzie mnie Bartman prowadzi to myślałam nad tym jak będziemy wracać pod tą górkę. Po kilku minutach spaceru byliśmy już na równi. Wszystkie domy, bloki zniknęły, a moim oczom ukazał się Skate Park. Zibi szybko wbiegł na jedną z wyższych ramp.

-Wchodź cieniasie – zawołał mnie do siebie.

-Serio? Nie chce polegnąć jak długa tak jak ty ostatnio z tego drzewa w parku – zaśmiałam się i dalej upierałam przy swoim.

-Wchodź na rampę, bo jak nie to do Ciebie zejdę i przekonasz się dlaczego jestem atakującym – powiedział z taką powagą w głosie jak jeszcze nigdy. Nie wiadomo kiedy zaczęłam się z niego śmiać. Co jak co, ale komicznie to wyglądało. Po chwili założył ręce na tors, zbiegł po rampie, chwycił mnie w pasie i zarzucił na swoje ramię. Już miał wchodzić na rampę, ale poślizgnął się i razem zjechaliśmy na plecach. Znaczy się, on zjechał na plecach, a ja na jego torsie.

-Niezdara, najpierw drzewo, teraz to - zaczęłam się z niego niemiłosiernie śmiać.

-Grabisz sobie Achrem – uśmiechnął się szyderczo i zaczął mnie łaskotać. Odwdzięczałam mu się tym samym. Z racji tego, że był sierpień, słońce piekło co nie miara, a rampa się nagrzewała, odskoczyliśmy od niej jak poparzeni- dosłownie. Bo tacy byliśmy. Zibi wziął szybko swoja lustrzankę i zaczął mi robić zdjęcia, a to poważne, a to z dziubkiem. „Samojebki” zabraknąć nie mogło, więc zrobiliśmy sobie razem słit focie i zaczęliśmy się wygłupiać.

-No, no, no. Normalnie Dżoana Krupa – powiedział przeglądając zdjęcia.

-Ahhh, ma się ten talent – głośno westchnęłam zarzucając swoje długie włosy do tyłu.

-To nie Ty. To Twoja Schauma – wyszczerzył się, a potem oboje płakaliśmy ze śmiechu. Teraz to ja wcieliłam się w rolę fotografa. No nieźle na fotkach wyszedł, trzeba to przyznać.

-Podaj mi swoje okulary – powiedział wyciągając rękę.

-Ale przecież masz swoje – zdziwiłam się, ale mu je dałam. Swoją parę miał na nosie, a moją założył na czoło. Teraz to musiałam mu zrobić zdjęcie.

-Lans na maksa – powiedziałam oglądając zdjęcia.

-No wiesz +20 do szpanu – wyszczerzył się i oddał mi okulary – Chodź, zaprowadzę Cię w jeszcze jedno miejsce – wyciągnął rękę w moim kierunku.
On chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Poszłam za nim, szliśmy w kierunku jakichś krzaków, Zbyszek łagodnie je odsunął. Ujrzałam niezły rów. Tak, rów, tylko on nie był taki zwyczajny. Osiągał chyba 10 razy większe rozmiary od normalnych.

-A że tak się zapytam w jakim celu tutaj przyszliśmy? – zapytałam się chłopaka, tylko się roześmiał.

-Nie tutaj chciałem Cię zaprowadzić, chodź za mną – dalej już nic nie mówił. Szybko przedostał się na drugą stronę. Całe to zdarzenie oglądałam z otwartą buzią.

-Dasz radę, szybko przebiegniesz – uśmiechnął się szeroko.

-A co ja ninja jestem? – po tych słowach się przełamałam i szybko przedostałam na drugą stronę, przy czym ubrudziłam sobie buty bo ten „rów” (jeżeli rowem to nazwać można) raczej czyściutki nie był.

-Pierzesz mi trampki – powiedziałam z poważną miną gdy tylko znalazłam się koło Zbyszka.

-Oczywiście, milejdi – zaśmiał się i wziął mnie niespodziewanie na barana. Szedł tak przez chwilę, aż w końcu ujrzałam wspaniały widok. Wszędzie drzewa, polany. Mogłam napajać się tym widokiem cały czas. W końcu zeszłam ze Zbyszka i usiadłam na kamieniu. Po chwili mój chłopak spoczął koło mnie. Widok był naprawdę piękny. Świetne oderwanie się od tego głośnego miasta. Siedzieliśmy wtuleni w siebie dobre kilka minut, żadne z nas się nie odezwało, ale to nic. Sama cisza była bardzo przyjemna.

-Niby sportowiec, a lubisz takie ciche zakątki, co nie? – zapytałam półszeptem.

-Szczerze, to nigdy nie lubiłem dużych miast i tego całego huku. Cieszę się, że jest w Rzeszowie takie miejsce gdzie można spokojnie posiedzieć – powiedział cicho wpatrując się w krajobraz. Nie mogłam się napatrzeć, był naprawdę świetny.

-Przyjedziemy tutaj jeszcze raz co nie? – zapytałam się go przytulając go mocniej.

-Z Tobą zawsze..- lekko musnął moje usta i uśmiechnął się szeroko. Zaczęło się robić chłodniej, zaczęliśmy powoli wracać do samochodu. Nagle Zbyszek przystanął i włączył lustrzankę.

-Ostatnie..-zrobił maślane oczy- z dziubkiem było, teraz z całusem..- nadstawił usta. Nic nie odpowiedziałam tylko podeszłam do niego i mocno pocałowałam.

-Hmmm…powiedzmy, że za późno zrobiłem zdjęcie, jeszcze raz poproszę – zaśmiał się i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

-No ciul no, ale będę łaskawa i ci moich usteczek użyczę – wyszczerzyłam się, po czym ujęłam jego twarz w dłonie i złożyłam na jego ustach długi pocałunek. No teraz to on musiał zrobić to zdjęcie.
Z dumą na mnie popatrzył, a oczęta mu się zaświeciły.

-Hola, hola, coś za coś. Nie chcę mi się wchodzić pod tą górkę – zaśmiałam się i stanęłam w miejscu.

-Wskakuj – pokazał mi na plecy, a ja od razu na nie "wskoczyłam". Momentalnie znaleźliśmy się przy samochodzie. Droga do mojego mieszkania trwała równie szybko, a szkoda. Nic innego mi wtedy do szczęścia nie potrzeba. Po dojechaniu pod mój blok wysiadłam z auta. Zbyszek momentalnie się koło mnie zjawił, chwycił za dłonie.

-Słodkich snów – powiedział czule i pocałował w usta.

-Nie idę jeszcze spać przecież głupku– roześmiałam się ciągle patrząc w jego oczy.

-Ale to tak na przyszłość – uśmiechnął się szyderczo.

-To ja będę już lecieć, dziękuję za dzisiejszy dzień, było świetnie.

-To ja dziękuję – przytuliłam go i poszłam w stronę drzwi – Kocham Cię! – krzyknął za mną, ja tylko się uśmiechnęłam i wysłałam mu całusa w powietrzu.


8 komentarzy:

  1. Boskie *.*
    Szybko i przyjemnie się czyta czekam na następne rozdziały :)
    Kiedy planujesz mieć kolejny rozdział ?
    Pozdrawiam.
    Sylwia .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy! ;)
      Następny rozdział ukaże się w sobotę. :)

      Pozdrawiamy!

      Usuń
  2. Pojawił się jedenasty rozdział na when-the-sun-goes-downstairs.blogspot.com, serdecznie zapraszam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :)
    zapraszam do mnie:)
    http://butyouareperfecttomee.blogspot.com/search?updated-min=2013-01-01T00:00:00-08:00&updated-max=2014-01-01T00:00:00-08:00&max-results=4

    OdpowiedzUsuń
  4. jak zwykle świetny :D Zbychu professional photogrpahy hah :D

    OdpowiedzUsuń